Zostałem poproszony o wykonanie krótkich materiałów filmowych, przeznaczonych do dalszej obróbki, przedstawiających porosty. Problem, z jakim się spotkałem, to: jak zrobić ciekawy film o czymś, co się nie rusza? Poprosiłem o pomoc aktora drugoplanowego, który ożywił scenę, jednak pozostając tłem. Dziękuję, mrówko.
środa, 3 maja 2017
Zamiast wstępu
Bardzo długo
zastanawiałem się nad sensem pisania bloga. Nie mam zapędów
dydaktycznych, raczej to ja czegoś szukam, czy to w publikacjach papierowych, czy też w internecie.
Jednym z powodów, dla
których mógłbym pisać o fotografii, może być stworzenie
prywatnego notatnika, ale mam taki na papierze, więc powód jest
słaby, chociaż z drugiej strony, gdybym pisał blog, ktoś jeszcze mógłby skorzystać z mojego doświadczenia i wiedzy. Może okaże się dla kogoś przydatny. Postaram się w sposób prosty pisać o fotografii analogowej i cyfrowej, jak również o późniejszej obróbce, czy to na komputerze, czy w ciemni. Postaram się też napisać czasem coś o stronach www i przygotowaniu grafik i zdjęć dla internetu.
Pierwsze
moje doświadczenia z fotografią sięgają wiosny 1995 roku, kiedy to
mój ojciec pokazał mi aparat, Smiena 6. Stosunkowo prosty i łatwy w
obsłudze aparacik radziecki, z migawką centralną i wbrew pozorom
dość fajnym obiektywem. Używałem wtedy dostępnych na bazarach u "Ruskich" błon foto 65. Dopiero po latach, jak zacząłem wspominać, doszedłem do tego, że już wtedy wywoływałem forsownie. Mianowicie
błona ta miała nominalną czułość 65 Gost, czyli jakieś niecałe 20 DIN, czyli nieco mniej niż 80 ASA.
Ja nie wiedząc jak naświetlać, naświetlałem na
100 ASA za pomocą tabel i później - tato, ratuj. No i ratował. Różnica w
naświetleniu była niewielka, bo jakieś 1/2 EV, do tego biorąc pod
uwagę najpierw naświetlanie na tabele, więc na dobrą sprawę na oko, efekty były niezłe. Dopiero później do dyspozycji miałem światłomierz
Leningrad-2. Bez wiedzy o systemie strefowym na dostępnym sprzęcie, mimo wszystko dawałem radę poprawnie
naświetlić i wywołać. Praca w ciemni już wtedy wciągnęła mnie jak bagno partyzanta. A partyzantką fotografia w latach '90 była, trudno było bowiem dostać jakieś konkretne błony czy specjalną chemię.
Kolejnym moim aparatem był Zenit E z selenowym światłomierzem na obudowie. Do dzisiaj nie wiem, co on wskazywał, bo z całą pewnością nie to, czego oczekiwałem (selenowe sensory szybko się starzeją i pokazują głupoty). W końcu około roku 2000 kupiłem Revue ML czyli brandowaną Prakticę MTL5. To był sprzęt! Światłomierz TTL (trough the lens) który zawsze działa, migawka blaszana (co prawda głośna jak przeładowywany AK-47). Do tego seria coraz tańszych radzieckich bądź niemieckich szkieł. Do dzisiaj zastał mi lustrzany radziecki obiektyw 500 mm, i szerokokątny 20mm. Od tego czasu miałem kilka różnych Praktic, Canona EOSa 33 (nie przypadł mi do gustu chociaż sprzęt porządny), kilka różnych aparatów jak Carena - wszystko na M42. Minoltą mi się dobrze fotografowało; nie pamiętam modelu, ale miała magnetyczny spust migawki. Fotografowałem też średnimi formatami, Kiev, Praktisix IIa, Pentacon Six. Średni format jakiś czas temu porzuciłem, sprzęt sprzedałem, bo był za ciężki (swojego czasu wyjechałem na plener z pięcioma aparatami i akcesoriami, pogoda nie dopisała a i zdjęć mało zrobiłem bo zanim zrzuciłem bagaż, zanim wybrałem odpowiedni zestaw... Wyleczyłem się z tego już na szczęście). Może jeszcze wrócę kiedyś do średniego formatu, na razie mam tylko dwa aparaty małoobrazkowe (Praktica MTL5 oraz Porst CR7 z całym systemem obiektywów). Nie kolekcjonuję sprzętu. Mam też jakieś cyfrowe, może kiedyś opiszę obszerniej czym fotografuję i dlaczego.
Kolejnym moim aparatem był Zenit E z selenowym światłomierzem na obudowie. Do dzisiaj nie wiem, co on wskazywał, bo z całą pewnością nie to, czego oczekiwałem (selenowe sensory szybko się starzeją i pokazują głupoty). W końcu około roku 2000 kupiłem Revue ML czyli brandowaną Prakticę MTL5. To był sprzęt! Światłomierz TTL (trough the lens) który zawsze działa, migawka blaszana (co prawda głośna jak przeładowywany AK-47). Do tego seria coraz tańszych radzieckich bądź niemieckich szkieł. Do dzisiaj zastał mi lustrzany radziecki obiektyw 500 mm, i szerokokątny 20mm. Od tego czasu miałem kilka różnych Praktic, Canona EOSa 33 (nie przypadł mi do gustu chociaż sprzęt porządny), kilka różnych aparatów jak Carena - wszystko na M42. Minoltą mi się dobrze fotografowało; nie pamiętam modelu, ale miała magnetyczny spust migawki. Fotografowałem też średnimi formatami, Kiev, Praktisix IIa, Pentacon Six. Średni format jakiś czas temu porzuciłem, sprzęt sprzedałem, bo był za ciężki (swojego czasu wyjechałem na plener z pięcioma aparatami i akcesoriami, pogoda nie dopisała a i zdjęć mało zrobiłem bo zanim zrzuciłem bagaż, zanim wybrałem odpowiedni zestaw... Wyleczyłem się z tego już na szczęście). Może jeszcze wrócę kiedyś do średniego formatu, na razie mam tylko dwa aparaty małoobrazkowe (Praktica MTL5 oraz Porst CR7 z całym systemem obiektywów). Nie kolekcjonuję sprzętu. Mam też jakieś cyfrowe, może kiedyś opiszę obszerniej czym fotografuję i dlaczego.
Wracając do analogów, napiszę jeszcze tylko dlaczego w XXI wieku ciągle robię coś analogowo. Nowoczesna fotografia w pogoni za zwiększaniem jakości i rozdzielczości obrazu coś zatraciła. Nie chodzi już nawet o ziarno błony filmowej, bo są filtry, które potrafią całkiem nieźle ziarno naśladować. Obraz w procesie chemicznym powstaje zdecydowanie inaczej, niż ten zapisany przez matrycę cyfrową. Nie wnikając nawet w szczegóły tych odmiennych procesów, zdecydowanie analogowy nawet zeskanowany z kliszy obraz jest inny, ma swoje cechy, ma swój niepowtarzalny charakter.
Nie zamierzam forsować tezy, że jakiś rodzaj fotografii jest lepszy niż inny. Fotografia analogowa jest inna i bardzo cieszę się, że obok cyfrowych mogę posługiwać się również technikami analogowymi. Do takiego podejścia zachęcam wszystkich.
Subskrybuj:
Posty (Atom)